Nasza strona internetowa używa plików cookie, aby ulepszyć i spersonalizować Twoje doświadczenia oraz wyświetlać reklamy (jeśli takie istnieją). Nasza strona internetowa może również zawierać pliki cookie od stron trzecich, takich jak Google Adsense, Google Analytics, Youtube. Korzystając ze strony internetowej, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Zaktualizowaliśmy naszą Politykę prywatności. Kliknij przycisk, aby sprawdzić naszą Politykę prywatności.

Player z reklamą – Radio DTR

Prawo, sprawiedliwość i pozory demokracji

Prawo czy sprawiedliwosc teatr demokracji

Kiedyś mawiano: „Podzielmy się sprawiedliwie jak bracia”. Brzmiało pięknie, niemal biblijnie. Ale zaraz ktoś dodawał: „O nie – podzielmy się każdy po połowie”. I nagle z romantycznej „sprawiedliwości” robiła się chłodna matematyka. Prawo wchodziło na scenę, odbierając złudzenie, że da się każdemu według potrzeb, oczekiwań czy marzeń.

To jest właśnie sedno problemu. Sprawiedliwość jest subiektywna – dla jednego oznacza równe części, dla drugiego większy kawałek, bo „bardziej się napracował”, dla trzeciego wyrównanie dawnych krzywd. A prawo próbuje narzucić jedną regułę, która ma działać zawsze – niezależnie od tego, kto akurat czuje się pokrzywdzony lub uprzywilejowany.

Populiści od wieków wiedzą, że łatwiej trafić do ludzi, gdy mówi się o „sprawiedliwości”. To emocja, a nie reguła. Marks i Engels obiecywali sprawiedliwość społeczną, wyrównanie szans, koniec wyzysku. Brzmiało pięknie – w praktyce skończyło się dyktaturą, bo prawo zostało podporządkowane jednej grupie, która uważała, że to ona wie, co jest sprawiedliwe.

Reklama

I tu dochodzimy do paradoksu dzisiejszej demokracji. Prawo i demokracja są dla ludzi, którzy chcą myśleć, czytać, wyciągać wnioski. A dyktatura jest dla tych, którzy wolą prosty slogan: „Damy wam sprawiedliwość”. Wtedy zamiast obywateli mamy wyborców, zamiast wspólnoty – klientelę.

Ale jest jeszcze coś gorszego – pozory demokracji. To stan, w którym mamy wybory, partie, samorządy, a nawet stowarzyszenia, ale wszystko działa jak teatrzyk. Niby każdy może się zaangażować, niby każdy ma głos, ale realnie reguły są ustawione przez tych, którzy trzymają władzę. I to oni decydują, co jest „sprawiedliwe”. Wtedy prawo staje się atrapą, a demokracja – kulisami dla dyktatury w garniturze.

A skąd się bierze ta akceptacja bylejakości? Stąd, że wielu obywateli nie wnika. Nie pyta: skąd się wzięło to prawo? Dokąd zmierza ta „sprawiedliwość”? Nie czyta, nie analizuje, bierze komunikaty na wiarę. W ten sposób rodzi się społeczne przyzwolenie na fasadę, na demokrację, która tylko wygląda, ale nie działa.

Dlatego prawdziwa szkoła demokracji zaczyna się nie od sejmu i parlamentu, ale od najprostszych wspólnot – od samorządów, stowarzyszeń, życia społecznego. Tam uczymy się, że „sprawiedliwie” nie zawsze znaczy „po równo”, a „po równo” nie zawsze znaczy sprawiedliwie. Tam dojrzewa rozumienie, że prawo nie jest po to, żeby wszystkim dogodzić, tylko po to, by chronić reguły gry.

I może to jest właśnie najtrudniejsze – nauczyć się, że demokracja nie polega na wiecznym poszukiwaniu sprawiedliwości, ale na mozolnym przestrzeganiu prawa.

Autor: Rafał Chwaliński

By Redakcja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polecane