Na pozór to zwykła wieś — kilka domów rozrzuconych między lasami i łąkami, powietrze pachnące dymem z kominków, życie płynie tu wolniej. Ale Jary, niewielka miejscowość w gminie Oborniki Śląskie, od miesięcy żyją w stanie napięcia. Tu nikt już nie mówi „dzień dobry” bez zastanowienia, a spojrzenia na drodze potrafią ciąć ostrzej niż słowa. Wszystko przez jeden staw, kilka donosów i zbliżające się zebranie wiejskie, które może zakończyć kadencję obecnej sołtys.
Donosy, zdjęcia, drony i urzędowa machina
Zaczęło się banalnie — od sąsiedzkiego sporu. Jedna rodzina odświeżyła stary staw na swojej działce, odmulając go i umacniając brzegi. Czysta, legalna praca, co potwierdziły kolejno: Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego, Starostwo Trzebnickie, Wody Polskie i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Wszystkie te instytucje, choć niezależne, doszły do identycznych wniosków: nie ma żadnej samowoli budowlanej.
Ale dla sąsiadki i jej partnera to było za mało. Zamiast rozmawiać, zaczęły się pisma, skargi, zdjęcia, maile do urzędów. Nawet zdjęcia z prywatnych sytuacji — jak się okazuje — trafiały do dokumentacji urzędowej. Pismo za pismem, donos za donosem. I tak przez miesiące urzędowa machina toczyła się w najlepsze, marnując czas i pieniądze podatników.
W końcu inspektor Maciej Rataj z PINB Trzebnica napisał jasno:
„Prace miały charakter konserwacyjny. Zbiornik istniał wcześniej, co potwierdzają wszystkie mapy.”
Krótko mówiąc — nie było żadnego przestępstwa. Ale konflikt trwa dalej.
Sołtys pod lupą — czy władza lokalna straci twarz?
Na 4 listopada 2025 roku zaplanowano zebranie wiejskie w Jarach. Oficjalnie – zwyczajne spotkanie mieszkańców. Nieoficjalnie – głosowanie, które może pozbawić obecną panią sołtys funkcji. I choć formalnie powodem są „spory w społeczności”, nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o ciągłe nękanie sąsiadów przez jej partnera.
To właśnie on przez wiele miesięcy wysyłał donosy, filmował i fotografował mieszkańców, w tym tych, którzy mieli odwagę się sprzeciwić. To on wchodził w konflikty i nakręcał spiralę wzajemnej wrogości.
Mieszkańcy mówią o atmosferze strachu. O tym, że boją się cokolwiek powiedzieć, by nie trafić na kolejną listę „wrogów”. W małej wsi, gdzie każdy zna każdego, to jak wyrok.
Czy odwołanie sołtys cokolwiek zmieni?
To pytanie, które powtarza się w rozmowach: czy odwołanie pani sołtys zakończy ten koszmar, czy tylko zmieni szyld nad tą samą niechęcią? Bo tu już nie chodzi o staw, wodę ani mapy. Chodzi o nadużycie lokalnej pozycji, o wciąganie instytucji w prywatne konflikty, o to, że zwykli ludzie czują się zastraszeni i zmęczeni.
Jeśli nic się nie zmieni, nowy sołtys — jeśli w ogóle zostanie wybrany — odziedziczy społeczność pękniętą na pół, w której bardziej niż o współpracę chodzi o przetrwanie.
Redakcyjny komentarz: czas zatrzymać tę spiralę
Jary potrzebują rozmowy, nie donosów. Władzy, która jednoczy, a nie dzieli. Ludzi, którzy potrafią się różnić bez upokarzania innych.
To, co dzieje się w tej wsi, to mikroobraz polskiego problemu – tam, gdzie osobiste urazy wchodzą w struktury władzy, społeczność się rozpada.
Dlatego pytanie, które powinni zadać sobie mieszkańcy przed 4 listopada, brzmi:
czy chodzi nam o zmianę sołtysa, czy o zmianę atmosfery?
Bo jedno bez drugiego nie ma sensu.
📌 Źródło: dokumenty z kontroli PINB Trzebnica, Starostwa Powiatowego w Trzebnicy, Wód Polskich, WIOŚ Wrocław, korespondencja mieszkańców z redakcją Radio DTR.

