Nawrocki i polska dusza podzielona
Polska polityka przypomina dziś ring bokserski, na którym w drugiej turze wyborów prezydenckich zmierzą się Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki. Sondaże wskazują na zacięty pojedynek, a ja, patrząc na to starcie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że poparcie dla Nawrockiego odsłania coś głębszego – i niepokojącego – o polskiej duszy. Czy jego elektorat to wspólnota wyznająca kult siły, hierarchii i konserwatyzmu, który wyklucza tolerancję i innowacyjność? A może to coś więcej niż tylko polityczna gra?
Karol Nawrocki, były szef IPN, to kandydat, który dla wielu jest uosobieniem „prawdziwego Polaka”. Jego kampania, choć pełna kontrowersji – od zarzutów o kibolską przeszłość po plotki o woreczku z podejrzaną substancją – wciąż przyciąga tłumy. Dlaczego? Bo Nawrocki mówi językiem, który trafia do serc tych, którzy czują się pominięci w pędzie ku nowoczesności. To ludzie, dla których patriotyzm to nie tylko flaga na maszcie, ale także sztywna hierarchia: mężczyzna nad kobietą, rodzina nad jednostką, tradycja nad zmianą. W ich świecie uległość wobec „silnego lidera” to nie słabość, lecz hołd oddany wyższym wartościom – wspólnocie, która ma być bastionem przeciwko „zdegenerowanemu Zachodowi” czy liberalnym elitom.
Nie oszukujmy się: poparcie dla Nawrockiego to w dużej mierze reakcja na to, co jego zwolennicy postrzegają jako arogancję „drugiej strony”. Trzaskowski, z jego miejskim szykiem, wykształceniem i tolerancyjnym światopoglądem, dla wielu jest symbolem wszystkiego, co w Polsce „obce”. To nie przypadek, że Nawrocki gra na emocjach, podsycając nieufność wobec tych, którzy „nie szanują tradycji”. Jego elektorat niekoniecznie musi popierać przemoc czy patriarchat wprost, ale często widzi w nich naturalny porządek, który daje poczucie bezpieczeństwa w chaotycznym świecie. Kult pieniądza? Owszem, też się pojawia – bo dla niektórych sukces materialny to dowód na to, że „my, prawdziwi Polacy, jesteśmy lepsi”.
Z drugiej strony, nie można sprowadzać wszystkiego do prostego schematu. Nawrocki trzyma się w sondażach nie tylko dzięki radykałom. Są wśród jego zwolenników tacy, którzy po prostu nie ufają liberalnym obietnicom, widząc w nich puste hasła. Dla nich Trzaskowski to nie tyle reprezentant tolerancji, co oderwanych od rzeczywistości elit, które zapominają o problemach małych miast czy wsi. Nawrocki, ze swoim naciskiem na historię i tożsamość, daje im poczucie przynależności. Ale czy to przynależność do wspólnoty otwartej na dialog i innowacje? Wątpię. Jego retoryka zbyt często opiera się na wykluczaniu – tych, którzy myślą inaczej, którzy kwestionują sztywne ramy.
Polska w 2025 roku to kraj rozdarty. Z jednej strony mamy tych, którzy marzą o nowoczesności, otwartości, o Polsce jako części globalnej wspólnoty. Z drugiej – tych, którzy widzą w Nawrockim tarczę przeciwko zmianom, które ich przerażają. I choć jego kampania próbuje łagodzić wizerunek (publiczny test na narkotyki, pozew przeciwko Onetowi), to wciąż jest to polityka budowana na polaryzacji, a nie na mostach. Nawrocki nie mówi o innowacyjności, o dialogu, o przyszłości, która łączy. Mówi o przeszłości, o „nas” kontra „oni”. I to jest jego siła, ale też jego przekleństwo.
Bo czy Polska naprawdę chce prezydenta, który zamiast inspirować do tworzenia nowego, karmi się lękiem i podziałami? Może 1 czerwca pokaże, że jednak nie. Ale patrząc na sondaże, mam wrażenie, że ta walka dopiero się zaczyna.
Autor Rafał Chwaliński