Recenzja albumu „Blizny” zespołu Turbo
Po jedenastu latach ciszy, ikona polskiej sceny metalowej wraca z hukiem. Turbo – zespół, który ukształtował gusta kilku pokoleń fanów ciężkich brzmień – prezentuje „Blizny”. To nie tylko nowy album, to deklaracja: „jesteśmy, gramy, mamy coś do powiedzenia”.
Już sam wygląd płyty przyciąga – winyl w wersji Gatefold Gold z czarnymi plamami wygląda imponująco i świetnie współgra z klimatem grafiki, gdzie monumentalna, czaszkowa postać w tle spogląda na nas niczym upiorna przeszłość. Ale to, co najważniejsze, zaczyna się po włożeniu płyty do odtwarzacza.
Nowy rozdział i stare mistrzostwo
Album otwiera intro – mroczne, krótkie, z atmosferą jak z apokaliptycznego filmu. I zaraz potem „Nowy rozdział”, który uderza mocno, bez ceregieli. Sekcja rytmiczna napędza jak rozpędzona maszyna, a wokal Tomasza Struszczyka… to jest już najwyższa liga. Jego głos jest pełen determinacji i chropowatej emocji – słychać, że ma coś do wykrzyczenia.
„W.W.W.W” i „Łotr” to już pełnoprawne manifesty – brudne riffy, szybkie przejścia, agresja, ale też precyzja. „Łotr” zresztą wyróżnia się świetnym refrenem, który z łatwością można sobie wyobrazić śpiewany przez tłum na koncertach.
Między brutalnością a melodyjnością
„Przyjdź do mnie” i „Magnetyczny sen” pokazują, że Turbo nie boi się eksperymentować. Ten drugi numer to podróż w bardziej psychodeliczne rejony, z ciężarem gitar i niepokojącym tekstem.
Z kolei „Zawrót głowy” i „Na dno” przypominają najlepsze momenty z czasów „Epidemii” – thrashująca energia, techniczne riffy, ale bez przesadnej komplikacji.
Szczególną uwagę zwraca „Zwyczajnie nie” – numer promujący płytę – melodyjny, zapamiętywalny, radiowy (w najlepszym sensie tego słowa), a jednocześnie niepozbawiony pazura.
Album kończy się spokojniej – utwór „Spokojny” wycisza, ale nie zostawia z ulgą. Raczej z refleksją.
Goście i produkcja
Gościnne występy Piotra i Wojtka Cugowskich oraz Bartosza Struszczyka dodają kolorytu, ale nie dominują – Turbo to wciąż Turbo. Produkcyjnie płyta brzmi nowocześnie, ale z szacunkiem do klasyki. Nie jest przeprodukowana, nie ma sztucznej sterylności – jest brud, jest życie.
Werdykt?
„Blizny” to płyta, która robi wrażenie. To nie jest tylko powrót – to mocne przypomnienie, że Turbo to wciąż zespół, który ma wiele do zaoferowania. Dla fanów – obowiązkowa. Dla młodszych – solidna lekcja, czym jest heavy metal po polsku, grany z pasją i doświadczeniem.
🟊🟊🟊🟊★ (4,5/5)
Autor Rafał Chwaliński