Sprawa o zadośćuczynienie za wypadek drogowy w Miliczu
Sąd, który wysłuchał krzywdy – historia kobiety, która walczyła o swoje prawa
W maju 2012 roku, na jednej z milickich ulic, życie młodej kobiety zmieniło się nieodwracalnie. M.G., matka dwójki dzieci, żona niepełnosprawnego mężczyzny, została poszkodowana w klasycznej kolizji drogowej – kierowca samochodu nie zachował odstępu i uderzył w tył jej auta. Brzmi znajomo? Niestety, takie sytuacje to codzienność na polskich drogach. Ale ta historia nie zakończyła się rutynową likwidacją szkody. Zaczęła się sądowa walka o godność, sprawiedliwość i… zadośćuczynienie.
Ból, rehabilitacja i walka z codziennością
Choć bezpośrednio po uderzeniu M.G. jeszcze próbowała funkcjonować jak zwykle – nawet poszła do pracy – już tego samego dnia ból głowy i szyi zmusił ją do zgłoszenia się na szpitalny oddział. Diagnoza była poważna: złamanie piramidy kości skroniowej oraz skręcenie szyjnego odcinka kręgosłupa. Hospitalizacja trwała 9 dni, a później nastały miesiące leczenia, rehabilitacji i psychologicznej terapii pourazowej.
Powódka przez wiele tygodni nie była w stanie samodzielnie funkcjonować – nosiła kołnierz ortopedyczny, cierpiała na bóle, miała trudności ze snem i poruszaniem się. Pomagała jej rodzina, ale samotność w cierpieniu i poczucie utraty kontroli nad własnym życiem pozostawiły trwały ślad. Największym ciosem była utrata pracy – nie z powodu formalnego zwolnienia lekarskiego, lecz faktycznej niemożności wykonywania obowiązków zawodowych. A przecież była jedną z filarów domowego budżetu.
Ubezpieczyciel: „Dwa tysiące złotych wystarczy”
Sprawca kolizji był objęty polisą OC w jednym z ogólnopolskich towarzystw ubezpieczeniowych. Już w czerwcu 2012 roku M.G. zgłosiła szkodę, domagając się rekompensaty w wysokości 15 tysięcy złotych. Odpowiedź przyszła miesiąc później: 2.000 zł zadośćuczynienia i koniec tematu.
Ubezpieczyciel stwierdził, że uszczerbek na zdrowiu powódki to zaledwie 2%. Nie uznał skutków psychicznych i społecznych wypadku, ani utraty pracy, która – według niego – nie była skutkiem kolizji.
Ale M.G. nie dała za wygraną. W marcu 2013 roku złożyła pozew do Sądu Rejonowego w Trzebnicy. Żądała 10.000 zł zadośćuczynienia oraz odsetek ustawowych za opóźnienie w wypłacie należnych świadczeń.
Sąd: „To nie są tylko liczby, to ludzka krzywda”
Proces toczył się przez rok. Biegli sądowi orzekli, że uszczerbek na zdrowiu powódki wynosi nie 2%, ale aż 7%. Potwierdzono m.in. uraz głowy, pourazowe zespoły bólowe, a także epizody lękowe i nerwicowe. M.G. przeszła przez trzy serie rehabilitacji i musiała szukać nowej pracy. Znalazła ją dopiero kilka miesięcy później – na ¾ etatu, z niższym wynagrodzeniem.
Sąd uznał, że pierwotna kwota 2.000 zł jest rażąco niska i nie spełnia kompensacyjnej funkcji zadośćuczynienia. W wyroku z 7 marca 2014 roku, Sąd Rejonowy w Trzebnicy zasądził na rzecz powódki 10.872,60 zł – z odsetkami od marca 2013 r. – oraz 2.661,05 zł kosztów procesu. Dodatkowo nakazał ubezpieczycielowi zapłacić prawie 1.900 zł kosztów sądowych.
Sąd wyraźnie podkreślił, że „zadośćuczynienie musi być realne, ekonomicznie odczuwalne i odpowiadać nie tylko obrażeniom fizycznym, ale również psychicznym i społecznym konsekwencjom wypadku”. To nie tylko paragrafy – to wyraz zrozumienia dla tego, że za każdą sprawą kryje się prawdziwa, często bolesna ludzka historia.
Refleksja po latach
Dziś, w maju 2025 roku, historia M.G. przypomina o tym, jak ważna jest determinacja w dochodzeniu swoich praw. Jej sprawa to nie tylko kazus prawniczy – to przykład, że warto walczyć, gdy system zawodzi. I że sądy wciąż potrafią spojrzeć na człowieka, nie tylko na cyferki i tabelki z orzeczeń lekarskich.
Z wokandy – cykl artykułów przypominających ważne i poruszające sprawy sądowe z regionu i nie tylko.
Źródło: akta sprawy V C 234/13, Sąd Rejonowy w Trzebnicy / opracowanie Radio DTR
Autor: Rafał Chwaliński