W samorządowych przepisach wygląda to dostojnie: rada gminy, miasta czy powiatu to przecież najważniejszy organ lokalnej władzy.
Ma tworzyć prawo, nadzorować wydatki, pilnować budżetu i sprawdzać, czy burmistrz lub wójt rzeczywiście działają dla dobra mieszkańców.
W podręcznikach – wzorcowy model demokracji.
W praktyce – często farsowa inscenizacja.
Guma zamiast kręgosłupa
Nie trzeba długo obserwować sesji rady, by zauważyć, że wiele z tych ciał przypomina grupę ludzi bez własnego zdania.
Jedno słowo z urzędu – i już decyzja gotowa.
Jeden sygnał od burmistrza – i wszyscy głosują jak jeden mąż.
Rada, która powinna być miejscem rozmów, pytań, sporów i pomysłów, stała się posłusznym chórem.
Nikt już nie pyta o szczegóły uchwał, o koszty inwestycji czy o sens kolejnego „projektu rozwoju”, który bardziej służy PR-owi niż mieszkańcom.
Niektórzy radni nawet nie kryją, że „tak trzeba głosować, bo tak chce wójt”.
Czy to współpraca? Nie. To zwyczajna uległość – ubrana w kurtuazję i hasła o „jedności dla dobra gminy”.
Wygodna cisza
Najłatwiej jest milczeć.
Nie analizować dokumentów, nie szukać błędów w budżecie, nie drążyć tematów, które mogą się komuś nie spodobać.
Wystarczy kliknąć „za”, odebrać dietę i mieć święty spokój.
W radach lokalnych panuje przekonanie, że kto pyta – ten szkodzi.
Że pytania to atak, a dociekliwość to złośliwość.
Więc większość woli nie pytać wcale.
A gdy ktoś się odważy, zaraz usłyszy znane hasło:
„Nie róbmy polityki, przecież wszyscy działamy dla dobra mieszkańców.”
Brzmi pięknie, prawda?
Tyle że to fraza, która zabija sens samorządu.
Rada do przyklepywania
Od lat w Polsce trwa niepisana praktyka – rada ma zatwierdzać, nie decydować.
Wszystko przychodzi z urzędu: projekty uchwał, uzasadnienia, gotowe opinie prawne.
Radni są od głosowania, nie od myślenia.
A kiedy któryś spróbuje wnieść coś własnego, to od razu spotyka się z chłodną reakcją:
„to nie leży w kompetencjach rady”, „radca nie zatwierdzi”, „trzeba to skonsultować”.
I tak krok po kroku ginie duch samorządności, a rośnie aparat władzy wykonawczej.
Bo tam, gdzie nie ma pytań – zaczyna się komfort urzędnika.
Samorząd bez kręgosłupa – demokracja na pokaz
Gmina bez rady z charakterem to jak organizm bez kręgosłupa – działa, ale się nie porusza.
Decyzje zapadają automatycznie, bez refleksji i bez odwagi.
Wójt staje się królem, przewodniczący – jego głośnikiem, a radni – ceremonialnym orszakiem.
Niektórzy nawet się z tym godzą, bo „tak już jest”.
Ale mieszkańcy nie wybierają dworzan.
Wybierają ludzi, którzy mają mieć własny rozum i odwagę.
A jeśli ci ludzie przestają myśleć samodzielnie – samorząd zamienia się w teatr pozorów.
Jeszcze da się to naprawić
Nie potrzeba rewolucji, wystarczy kilka osób z kręgosłupem.
Kilku radnych, którzy naprawdę przeczytają dokument, zanim zagłosują.
Którzy zapytają, dlaczego przetarg wygrał ten sam wykonawca co zawsze.
Którzy zaryzykują bycie „niewygodnymi”, bo wiedzą, że zostali wybrani nie po to, by klaskać, ale by pilnować.
Demokracja lokalna nie ginie z hukiem.
Ona cichnie – wtedy, gdy radni milczą.
A odradza się wtedy, gdy ktoś wreszcie powie: dość.
Autor: Rafał Chwaliński
🟦 Felieton Radia DTR LIVE – niezależnego głosu Dolnego Śląska.
Znajdziesz nas także w Google News.

