Auto po leasingu trafia na podwórko radnego. Przypadek, zwyczaj, czy może układ?
W wielu firmach i instytucjach, zarówno prywatnych jak i publicznych, samochody służbowe po zakończeniu leasingu są odkupywane przez osoby, które ich używały – przedstawicieli handlowych, kierowników regionów, specjalistów terenowych. Proceder ten nikogo już nie dziwi. Koszty wykupu są często symboliczne, warunki – ustalone odgórnie, a sam zakup – traktowany jako nieformalny bonus za lata pracy.
Ale co dzieje się, gdy podobna sytuacja ma miejsce… w gminie? Gdy samochód służbowy, używany okazjonalnie przez radnego – który przecież nie pełni funkcji zawodowej – trafia po leasingu na jego prywatne podwórko? I kiedy to właśnie rada gminy przegłosowuje wykup pojazdu, który finalnie ląduje w rękach jednego z jej członków?
Sprawa budzi pytania. I to nie tylko o wartość auta. Chodzi o coś znacznie więcej.
„Czy taki zakup to przywilej, czy po prostu sprytne wykorzystanie okazji?” – zastanawia się mieszkaniec jednej z dolnośląskich gmin. – „W dużym mieście pewnie by to przeszło bez echa, ale tu wszyscy się znają.”
W mniejszych miejscowościach tego typu sytuacje bywają odbierane jako przejaw swoistego układu. Mieszkańcy mówią o zależnościach, wzajemnych przysługach i rozmytej granicy między tym, co publiczne, a tym, co prywatne. Bo skoro auto nie było niezbędnym narzędziem pracy, a służyło sporadycznie – czy powinno być traktowane jak „służbowy ekwiwalent”?
Do tego dochodzą pytania natury formalnej. Dlaczego nie przeprowadzono przetargu? Czy była inna droga niż wewnętrzne ustalenia? Czy urząd nie mógł wystawić pojazdu na licytację, dając równe szanse mieszkańcom?
Ale najważniejsze pytanie może brzmieć inaczej: jak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji, by nie zwracać na nie uwagi?
W Polsce – kraju zmagającym się z inflacją, drożyzną, a w wielu gminach także z budżetową biedą – etyka i transparentność powinny być dobrem nadrzędnym. Tymczasem często obserwujemy mechanizmy znane z innych czasów: „Jak się da, to się bierze”. Albo „skoro inni mogą, to czemu nie ja?”
I może dlatego właśnie warto głośno pytać – nie tylko o wartość auta, ale o jakość lokalnej demokracji. O uczciwość. O przejrzystość decyzji. Bo jeśli radny – reprezentant mieszkańców – korzysta z przywilejów nieprzysługujących przeciętnemu Kowalskiemu, to znaczy, że coś poszło nie tak.
Autor: Rafał Chwaliński