Ministerstwo Edukacji chwali się nowoczesnym podejściem, promuje innowacje i rozwój cyfrowy, ale gdy spojrzymy na codzienność szkolną – trudno oprzeć się wrażeniu, że nowoczesność kończy się na słowach. Gdyby naprawdę traktować poważnie idee cyfrowej edukacji, w każdej szkole już dziś powinien być dostęp do czytników e-booków, a uczniowie powinni korzystać z nich na równi z tradycyjnymi podręcznikami.
Tymczasem świat lektur szkolnych pozostaje uwięziony między regałami bibliotek i półkami księgarń. Czy naprawdę tak trudno wyobrazić sobie system, w którym szkoły otrzymują czytniki, a uczniowie mają dostęp do lektur w formie elektronicznej – zainstalowanych na urządzeniach lub dostępnych online z centralnej biblioteki cyfrowej?
To nie jest wizja science fiction, tylko praktyka znana w wielu krajach od lat. Czytniki e-booków są dziś dostępne w rozsądnych cenach, a wiele klasycznych dzieł literatury można pobrać za darmo, choćby z Biblioteki Narodowej. Tymczasem polska szkoła nadal funkcjonuje w analogowym świecie, gdzie książka to tylko papier, a nowoczesność kończy się na prezentacji PowerPoint.
Brak pomysłu na wdrożenie cyfrowego systemu czytelnictwa to nie tylko problem logistyczny – to realny koszt, który ponosi całe społeczeństwo. Koszt edukacyjnego marazmu. Przez brak kontaktu z nowoczesnymi narzędziami, młodzi ludzie tracą szansę na rozwijanie kompetencji przyszłości: elastyczności, umiejętności samodzielnego wyszukiwania treści, czytania różnych form – od książek po czasopisma naukowe i popularnonaukowe.
Szkoła mogłaby być miejscem, gdzie dzieci i młodzież uczą się, że wiedza przychodzi w różnych formatach. Że czytanie nie kończy się na lekturze szkolnej, ale może być pasją rozwijaną dzięki nowym technologiom. Gdzie jesteśmy jako kraj, skoro nawet tak podstawowe zmiany wymagają lat debat i prób pilotażowych?
Jeśli chcemy mówić o nowoczesnym systemie edukacji, musimy naprawdę zacząć inwestować w narzędzia. Nie wystarczy mówić o innowacjach – trzeba je wreszcie wdrożyć.
Autor Rafał Chwaliński