Zamiłowanie do porządku zamiast miłości do przyrody – to zabija nasze drzewa i owady – ostrzega prof. Łukasz Łuczaj, botanik z Uniwersytetu Rzeszowskiego. W rozmowie z Polską Agencją Prasową stawia mocne diagnozy: Polacy panicznie boją się natury, przez co bezrefleksyjnie wycinają drzewa, koszą trawniki i grabiają liście – nawet na cmentarzach. Skutek? Znikają siedliska ptaków, owadów i roślin. A z nimi – szansa na zdrowe środowisko.
– Mamy do czynienia ze światopoglądem człowieka wygodnego, który wszystko musi mieć uporządkowane, proste i sterylne. Dlatego coraz bardziej niszczymy przyrodę wokół nas i tracimy bioróżnorodność – mówi prof. Łuczaj.
„Zagłada starych drzew” i dramatyczne tempo zmian
W ocenie botanika trwa systematyczna rzeź drzew sadzonych jeszcze w latach 50. i 60. XX wieku. Często wystarczy plan ścieżki rowerowej czy kilka opadłych liści na chodniku, by stare lipy i dęby padły pod piłą. Wycinane są także drzewa w okresie lęgowym ptaków – „bo ktoś nie zauważył gniazda”.
– Stare drzewo to cały ekosystem. Pień z bruzdami, dziuple, konary – tam żyją ptaki, owady, grzyby. Tego nie da się zastąpić młodym drzewkiem – podkreśla.
Trawniki – zieleń do eksterminacji?
Prof. Łuczaj punktuje także inną miejską obsesję – częste koszenie trawników. Jego zdaniem to poważna pomyłka ekologiczna. Rzadziej koszona zieleń sprzyja owadom, zapylaczom, a także poprawia jakość powietrza.
– Jest ruch „No mow May” – maj bez koszenia. I naprawdę warto wstrzymać się do końca maja albo nawet dłużej. Można kosić mozaikowo, etapami. Owady, pszczoły i ptaki będą miały z czego żyć – mówi naukowiec.
Liść – wróg publiczny numer jeden?
Zamiast cieszyć się szeleszczącym listowiem, grabimy je i wywozimy. Tymczasem, jak zaznacza botanik, właśnie w liściach zimują pożyteczne owady. Bez nich zmniejsza się liczba zapylaczy, a gleba – zamiast wzbogacona kompostem – zostaje uboga i jałowa.
Do ekologicznego apelu dołącza też Michał Książek, autor książki „Atlas dziur i szczelin”, który opisał zniknięcie sów z Warszawy po wycince dziuplastych drzew. Dziś, jak zauważa, mieszkańcy zamiast ptaków, mają szczury i chemię.
Herbicydy, pestycydy i… proszki na mrówki
Naukowcy ostrzegają też przed powszechnym opryskiwaniem zieleni miejskiej – także cmentarzy i trawników – środkami chemicznymi. Jeden z alarmujących przypadków opisał Książek: ktoś na Ursynowie posypywał środki owadobójcze w dołki po mrówkolwach.
– Jesteśmy prawdopodobnie ostatnim pokoleniem, które ogląda wolno żyjące motyle, ważki i świetliki – ostrzega przyrodnik.
Radykalne recepty na strach
Na koniec prof. Łuczaj nie owija w bawełnę. Postuluje… zakaz używania kosiarek spalinowych oraz radykalną zmianę podejścia do natury:
– Osobom czującym strach przed dziką przyrodą polecam wytarzanie się nago w runie leśnym albo na łące – może przestaliby się bać trawy, liści, owadów – kwituje z przekąsem.
Podsumowanie dziennikarskie:
Wywiad z prof. Łukaszem Łuczajem to nie tylko krytyka obecnej polityki miejskiej zieleni, ale również emocjonalny apel o zatrzymanie spirali niszczenia przyrody w imię „czystości” i „estetyki”. W czasach, gdy zmiany klimatu i wymieranie gatunków stają się codziennością, głos botanika wybrzmiewa jak wezwanie do opamiętania. Czy miasto to musi być betonowa pustynia, czy może jednak oaza dzikiej różnorodności?
Źródło informacji Nauka w Polsce