Podatek, którego nikt nie chciał, a każdy płaci – czyli jak państwo drenowało kieszenie pracujących od lat
W sieci zrobił furorę wpis Janusza Piechocińskiego, byłego wicepremiera z PSL, który nagle odkrył… matematykę w ZUS. Polityk napisał, że pracownik na minimalnym wynagrodzeniu (4 666 zł brutto) oddaje aż 1 002 zł państwu w podatkach i składkach, a dodatkowo pracodawca dopłaca prawie tyle samo – 955 zł. Razem daje to niemal 2 000 zł miesięcznie obciążenia fiskalnego. Innymi słowy, połowa kosztu pracy znika w czarnej dziurze systemu.
Brzmi jak rewelacja? Nie. To codzienność, o której wiedzą wszyscy zatrudnieni i wszyscy przedsiębiorcy – od dekad. Tyle że politycy, w tym ci, którzy budowali ten system, udają, że dowiadują się o tym dopiero teraz.
Składka – obowiązek zamiast uczciwości
W normalnym, zdrowym państwie obywatel płaci składkę, bo chce mieć ubezpieczenie, emeryturę, ochronę zdrowia. To jest jego wybór i uczciwość wobec wspólnoty. Ale w Polsce od lat mamy model oparty nie na odpowiedzialności, tylko na przymusie i strachu.
ZUS działa jak haracz – pobierany z każdej wypłaty, niezależnie od tego, czy obywatel dostanie później cokolwiek w zamian. Emerytura głodowa? Kolejki do lekarza? Państwo zawsze znajdzie wytłumaczenie: „system jest niewydolny, brakuje środków”. A przecież Polacy co miesiąc oddają miliardy!
Podwójne opodatkowanie – drenaż w majestacie prawa
Polak nie dostaje tego, co wypracował. Najpierw państwo zabiera połowę w podatkach i składkach, a potem – gdy obywatel chce wydać resztę – obciąża go VAT-em, akcyzą i innymi parapodatkami. To podwójne, a nawet potrójne opodatkowanie.
Gdyby pracownik dostał całość tego, co faktycznie kosztuje jego praca – czyli ponad 5 600 zł przy minimalnym wynagrodzeniu – i sam miał zapłacić rozsądną składkę na emeryturę czy zdrowie, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Miałby w kieszeni pensję porównywalną z zachodnią, a państwo i tak otrzymałoby środki, tylko w bardziej przejrzysty i uczciwy sposób.
Państwo jako pasożyt
Problem polega na tym, że rządzący przyzwyczaili się traktować obywatela jak dojną krowę. Łatwiej wprowadzić kolejny podatek, dołożyć obowiązkową składkę, niż zmniejszyć własne wydatki. Politycy od lewa do prawa – także ci, którzy dziś udają zdziwienie – od lat korzystają z tego mechanizmu.
Dziś Piechociński opisuje system, który jego ugrupowanie pomagało utrwalać. Ale prawda jest taka, że to nie jest problem jednej partii. To cała klasa polityczna przez trzy dekady bała się dotknąć ZUS-u, bo to „święta krowa” finansów publicznych.
Czas na uczciwość zamiast przymusu
Jeśli państwo chce być naprawdę nowoczesne, musi zaufać obywatelom. Składka na emeryturę czy zdrowie powinna być uczciwym wkładem, a nie obowiązkowym podatkiem w przebraniu. Ludzie nie potrzebują łaski państwa, że zostawi im połowę wypłaty. Potrzebują przejrzystych zasad:
-
ile odkładam,
-
co z tego dostanę,
-
i kiedy mogę zdecydować, co dalej.
Bo na razie jest tak: państwo zabiera, a obywatel nie wie, czy zobaczy cokolwiek z powrotem.
👉 I tu jest najważniejsze pytanie: czy Polacy chcą dalej żyć w systemie opartym na przymusie, czy wreszcie czas na model, w którym składka jest wyrazem uczciwości wobec wspólnoty, a nie batem fiskusa?
Autor: Rafał Chwaliński