Jest w gminie Oborniki Śląskie wieś Borkowice. Mieszkańcy tej wsi piszą i piszą. Do burmistrza, do radnych, do komisji. Pisma mają pieczątki, podpisy, nawet numerki z urzędu. Tylko co z tego, skoro wartość takiego pisma jest mniejsza niż… kartka wyborcza wrzucana raz na cztery lata do urny.
Bo oto mamy obrazek jak z podręcznika: droga z kocich łbów, śliska, dziurawa, autobus szkolny podskakuje jak na trampolinie. Mieszkańcy błagają: „Zróbcie coś”. A urzędnicy odpowiadają z kamienną twarzą: „Brak środków”. Paradoks? Środki znajdują się w sąsiednich wsiach. Ale nie tu.
Do gry wchodzi konserwator zabytków. Mówi: „Tak, droga ma wartość historyczną, ale pieniędzy wam nie damy”. No i mamy klasykę: święta tradycja kontra codzienny horror.
I tu rodzi się pytanie: czy naprawdę w XXI wieku obywatel jest w stanie więcej załatwić pismem do konserwatora niż wyborem radnego? Bo wygląda na to, że głos wyborczy – choć często oddawany bez większej refleksji – waży więcej niż stosy petycji. Bo to radni i burmistrz decydują, które drogi się remontuje. A jeśli przez lata nie remontuje się tej jednej, to znaczy, że nie pisma są słabe, tylko wybory były nietrafione.
Borkowice to tylko przykład. Ale przykład bolesny – bo pokazuje, że dla mieszkańców „kocie łby” to nie zabytkowa atrakcja turystyczna, ale codzienna przeszkoda. I że pismo do urzędu wciąż bywa warte mniej niż mądrze oddany głos przy urnie.
Autor: Rafał Chwaliński