Demokracja w samorządzie? Na papierze wygląda pięknie: mieszkańcy wybierają radnych, ci mają patrzeć władzy na ręce, a wójt, burmistrz czy prezydent miasta ma słuchać ludzi i realizować ich potrzeby. Tyle teoria. W praktyce coraz częściej widzimy jednoosobowe rządy. Władza skupiona w rękach wójta czy burmistrza, rada przyklepująca jego pomysły i społeczność, która z czasem uczy się milczeć. To już nie demokracja, tylko „jedno władztwo”.
Ostatnio w Turośni Kościelnej wójt – działacz partii rządzącej od lat – stwierdził bez ogródek, że „nie trzeba zmieniać władz, trzeba korygować mieszkańców”. Mocne słowa. Pokazują sposób myślenia: władza się nie myli, to ludzie są problemem. Tymczasem mieszkańcy założyli komitet referendalny i powiedzieli: dość. Bo ile można płacić wyższe rachunki, patrzeć na inwestycje robione pod dyktando władzy i czuć, że ich głos nie ma znaczenia?
Ale spójrzmy szerzej – czy w naszym powiecie jest inaczej? Radni, którzy powinni reprezentować mieszkańców, zbyt często stają się niemymi statystami. Zamiast pytać i dociekać, siedzą cicho, by nie stracić miejsca w układzie. To „niskie ciśnienie” życia publicznego bije w oczy: sesje rady nudne jak msza bez kazania, przewidywalne głosowania i zero prawdziwej dyskusji. A mieszkańcy? Nauczyli się, że lepiej milczeć. Lepiej nie wychylać się, bo co to da? I tak wójt czy burmistrz zrobi swoje.
Do tego dochodzi rola mediów. Ile razy widzimy na stronach portali lokalnych informacje o wypadkach, pożarach, psach szukających domu? To ważne, ale czy naprawdę tylko tym żyje społeczność? Brakuje tematów trudnych, które bolą, które władzy się nie spodobają. Lepiej wrzucić galerię zdjęć z dożynek niż tekst o zadłużeniu gminy czy bezradności radnych. W efekcie mieszkańcy mają wrażenie, że wszystko gra. A przecież nie gra.
Felieton nie jest nawoływaniem do rewolucji. To raczej przypomnienie: demokracja to nie dekoracja, tylko codzienna praca mieszkańców, radnych i mediów. Jeśli pozwolimy, by jedno władztwo trwało bez końca, jeśli będziemy milczeć – to sami odbierzemy sobie prawo do decydowania o tym, jak wygląda nasza gmina.
Bo demokracja nie umiera nagle. Ona cichnie – najpierw w ustach radnych, potem w głosie mieszkańców, aż zostaje tylko jeden głos: wójta, burmistrza, „dobrego gospodarza”. A to już nie demokracja. To teatr, w którym obywatele zostali sprowadzeni do roli widzów.
Autor: Rafał Chwaliński