Parkowanie przy Lidlu w Trzebnicy. Prawo nie dla mnie?
Od dłuższego czasu wraca temat opłat dodatkowych za parkowanie przy Lidlu w Trzebnicy. Ludzie publikują zdjęcia wezwań, opisują swoje oburzenie i wylewają żale na kontrolerów. Padają mocne słowa – „mandacik”, „czają się na ludzi”, „tylko się cieszą, żeby wlepić karę”.
Problem w tym, że… nie ma tu żadnej tajemnicy. Parking jest oznakowany, stoją tablice z regulaminem. Każdy kierowca wie (albo powinien wiedzieć), że trzeba pobrać bilet, nawet jeśli jest darmowy. To nie jest żadna nowość, ani ukryta pułapka – tylko zasada, którą wprowadzono po to, by parking służył faktycznie klientom sklepu, a nie każdemu, kto akurat znalazł wolne miejsce w centrum.
Tymczasem wielu kierowców zachowuje się tak, jakby przepisy ich nie obowiązywały. Argumenty? „Na sekundę poszedłem z dzieckiem”. „Zajrzeliśmy tylko do innego sklepu”. „Chciałem kupić bilet, ale kontroler już zdążył”. Brzmi znajomo? To klasyka – a takich „sekundowych” sytuacji w ciągu dnia jest dziesiątki. I właśnie przez to faktyczni klienci Lidla często nie mają gdzie zaparkować.
Nieuczciwe jest też przerzucanie winy na kontrolerów. Oni nie są winni, że ktoś zlekceważył regulamin. Wykonują swoją pracę – czasem niewdzięczną, ale prostą: sprawdzają, kto respektuje zasady, a kto nie. Jeśli ktoś czuje się pokrzywdzony, powinien zadać sobie pytanie: czy naprawdę dopełniłem obowiązku, który był jasno opisany na tablicy przy wjeździe?
Można się oburzać, można udawać, że to „mandaty”, ale prawda jest taka: prawo jest jedno dla wszystkich. Jeżeli komuś nie odpowiadają zasady parkowania przy Lidlu, nikt go tam nie zmusza. W Trzebnicy są inne miejsca do zostawienia auta.
Cała ta sytuacja obnaża coś więcej niż tylko problem parkingowy. To mentalność „mnie to nie dotyczy”, „ja jestem sprytniejszy”, „inni się dostosują, a ja znajdę wymówkę”. I dopóki to się nie zmieni, żadne tablice, regulaminy ani kontrolerzy nie wystarczą.
Bo problemem nie jest APCOA, tylko nasze własne cwaniactwo.